Word Travel
Za żelazną kurtyną Kimów - podróż przez KRLD
Za żelazną kurtyną Kimów - podróż przez KRLD

Wyprawa do KRLD

 

Pasja podróżowania skłania ludzi, by pojechać  w miejsca trudno dostępne, rzadko odwiedzanie. Mnie ten „bakcyl” zaraził i co więcej zakiełkował w chęci odwiedzenie „tej złej Korei Północnej.”  W dzisiejszych czasach, naprawdę rzadko staję przed dylematem, ze nie wiem praktycznie nic o kraju do którego zamierzam się wybrać. Kilka wiadomości, które miałem w głowie to: reżim rodziny Kimów,  głód, brak prądu, niedziałający internet, śmierć amerykańskiego studenta. Moja rodzina, kiedy usłyszała, że jadę do KRLD wyraziła stanowczy sprzeciw, twierdząc, że nie puszczą mnie na pewną śmierć !

Stało się – dzięki uprzejmości LOT-u, uzyskałem super zniżkę na przelot buissnes clas do Pekinu. Nasze najnowsze „drmiki” z łózkami rozkładanymi do pozycji leżącej naprawdę gwarantują komfortową podróż. Po przylocie przemieściłem się na wielki dworzec kolejowy w Pekinie. W tym mieście wszystko jest duże. Wejście na dworzec kolejowy wymaga okazania paszportu już na ulicy w niewielkiej budce, gdzie kontrolowany jest: paszport,  viza, bilet kolejowy. Oczekując na pociąg północnokoreański byłem pełen obaw. Zaszalałem pociąg sypialny pierwszej klasy okazał się nad wyraz komfortowy, zaś poranne śniadanie po podłączeniu wagonu restauracyjnego w KRLD, przeszło moje oczekiwania. Pierwsze spostrzeżenia pokazywały, że każdy z pociągu może przyjść i coś zjeść, wybór ogromny coś w rodzaju wielu przekąsek. Cena 15 usd za zestaw była akceptowalna, nawet dla Koreańczyków w pociągu, z czasem dowiedziałem się, ze moi współpasażerowie to handlarze z chinami i dlatego te 15 dolarów nie było problem, dla zwykłego mieszkańca była by to kwota miesięcznej pensji.  Jedynym dyskomfortem okazało się przekraczanie granicy w „starym stylu” – permanentna kontrola. Z jednej strony to straszne z drugiej śmieszne, żołnierz przeglądający walizkę na widok dezodorantu do ciała AXE, po powąchaniu szczerze powiedział, że jeszcze nigdy nie wąchał tak pięknego zapachu. Nie wiedziałem, czy mogę wręczyć taki gift, ale byliśmy sam na sam w przedziale i nie zastanawiając się długo po prostu wręczyłem mu dezodorant. Jedna sekunda i na ustach żołnierza zagościł perlisty uśmiech dezodorant zaginął w czeluściach munduru, zaś kontrola ograniczyła się do  pytań o Polskę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ze jest jedno miasto o którym będę musiał opowiadać Koreańczykom non stop to samo po parę razy. Nie zrozumiałem jaką nazwę wymawia do mnie funkcjonariusz. Jak wielkie było moje zdziwienie kiedy na kartce papieru napisał „OTWOCK”.

   Oczywiście znałem historię, przed wyjazdem rozmawiałem nawet z jedną z opiekunek, która opowiadała o tamtej nadzwyczajnej sprawie, ale po kolei. W roku 1951 przez Syberie do Otwocka przyjechało około dwustu koreańskich schorowanych dzieci. Wielkie poświęcenie opiekunek powodowało, że pomimo bariery językowej, dzieci odnalazły w Polsce swój drugi dom, a wśród nauczycielek nowe mamy. Pomimo troskliwej opieki, były to normalne dzieci pełne życia, nieraz rozrabiały, czy nie szczególnie przykładały się do nauki. Spędziły w Polsce osiem lat i na zawsze zapamiętały nasz kraj. Będą u nas tęskniły za swoją ojczyzną, lecz kiedy w roku 1959 przyszedł rozkaz powrotu do kraju, do końca życia wspominały pobyt w Polsce.

Opowiedz o Otwocku – to opowiadałem jak umiałem na początku normalnie, z czasem widząc, ze u słuchaczy to obraz wyidealizowany mówiłem, że drzewa a zwłaszcza sosny „najpiękniej” szumią w Otwocku , a niebo jest „przepięknie błękitne”. Sprawiało to słuchaczom dużo przyjemności, jak marzenia o niedostępnej dla nich krainie młodości w której każdy już zapomniał o problemach, a we wspomnieniach przetrawiły tylko strzępki wspomnień: jest u was taka potrawa jak u nas tylko lepsza z kapusty, no taka smaczna, ach jak parowała i pachniała, my nie mamy takiej kiełbasy jak u was, no to był „ bisio”. Mój umiech mieszał rozmówcę „bisio ?? z kapusty „ – bigos tak tak cos takiego, ale jakie to było dobre,

Bardzo byłem zdziwiony, gdy okazało się, że mogę zdjęcia robić praktycznie wszędzie, zapewne moi towarzysze podróży dziwili się, że non stop robię zdjęcia, dla mnie ten kraj był po prostu zupełnie inny kulturowo. Podróż do stolicy upłynęła wyjątkowo szybko, oczekujący na dworcu przewodnicy okazali się wyjątkowo mili. Choć towarzyszka Pani Lee – była zdecydowanie zindoktrynowana, to towarzysz Young Nam  stał mi się przez te dziesięć dni jak koreański brat. Nie dziwie się jak silne więzi powstały w Otwocku, skoro w kilka dni przywiązaliśmy się do siebie. Koreańczycy bardzo cenią uczciwość i słowo honoru.  W wielu publikacjach można przeczytać, że przewodnicy w KRLD to agenci służby bezpieczeństwa, ograniczający wolność na każdym kroku.  Towarzysz Young Nam okazał się super towarzyszem podróży.

„Nie uciekaj mi” – powiedział stanowczo, ale zaraz uśmiechnął się bardzo. Odpowiedziałem nie uciekaj mi też ty, co wzbudziło jego szczerą sympatię. Do końca pobytu trzymałem się danego mu słowa, nie będę uciekał, oczywiście nie miałem po co, na ulicy odróżniałem się i tak zdecydowanie od innych, w kraju zamkniętym moje dolary nie miały wielkiej wartości, zaś obcokrajowcy nie za bardzo mogą posiadać „wony” miejscową walutę. Chłonąłem nieznany mi kraj jak gąbka i z każdym dniem, obaj się do siebie przekonywaliśmy, każdy z nas pewnie miał zupełne inne wyobrażenie o drugim. Young Nam okazał się nie „agentem złego systemu”, a studentem polonistyki, który dostał w mojej osobie bezpłatne korepetycje. Dzień za dniem, odkrywaliśmy nieznane nam światy. Zamknięcie KRLD dziś jest trochę iluzoryczne, coraz więcej ludzi może jechać „robić” interesy do chin – to są ci handlarze z pociągu, ale też nikt nie kontrolował mojego note, gdzie maiłem filmy o Polsce, zdjęcia, polską muzykę. Oczywisty, jest fakt, że KRLD jest odmienna kulturowo i gospodarczo, od reszty świata, ale według mnie dzisiejszy stan to taka „epoka Gierka” w Polsce. Oczywiście oficjalnie leci propaganda z każdego kroku, ale ludzie starają się żyć normalnie, jest już w stolicy  pierwszy supermarket „Kłambok”

Z tym marketem, wiąże się historia sprowadzenia towarzyszy na złą drogę. Nie pamiętam już czasów pierwszych supermarketów w RP po 1989 roku, ale zapewnie w gospodarce niedoborów, pełne półki robiły wrażenie, podobnie jest w KRLD. Z jednej strony gospodarze chcieli, za wszelką cene pokazać nam market pełen towarów, ale to nie takie proste. U nas pod każdym większym sklepem, sa ogromne parkingi, tam parking jest w naszym rozumieniu mały, powiedzmy średni na jakieś 50 aut. Wizja dźwigania zakupów, do położonego dalej parkingu dla „kapitalisty z Europy” była nie do przyjęcia, stąd moim przewodnikom powiedziałem, albo podjeżdżamy pod drzwi, albo nie idziemy, no i zaczęły się telefony. Trochę tego nie rozumiałem, o co chodzi i niezbyt jasno mi to tłumaczono, ale widziałem zaangażowanie obu przewodników wskazywało na to, ze coś próbują załatwić. Po dwóch godzinach przyszli i ze smutkiem powiedzieli – Konrad nie możemy tam podjechać, ponieważ  miejsca są przypisane do instytucji i dostaniemy mandat jak nas ktoś tam złapie.

Jak duży mandat ? Dwadzieścia dolarów, ha ha ha uśmiałem się szczerze, ryzykujemy ja płacę. Moich przewodników zamurowało. Po pierwsze jak można tak nie chcieć przestrzegać ustalonych zasad, a po drugie czy na pewno zapłacę owy mandat. Wahali się dobrą chwilę, ale chęć pochwalenia się marketem zwyciężyła. OK – jedziemy. Oczywiście nie taki diabeł groźny, jak go malują. Policja jak nas zobaczyła w tym obcokrajowca nie wykazywała najmniejszego zainteresowania.  Market ‘Kłambok” okazał się prawdziwym sezamem, pełnym towarów nie tylko z Korei. Jest to na razie jedyne miejsce, gdzie obcokrajowiec może wymienić dowolna ilość euro lub dolarów na miejscową walutę „ wony”. Dla nas ceny są abstrakcyjnie niskie, nie mogę wypowiedzieć się na temat chemii gospodarczej czy sprzętu AGD, bo go nie kupowałem, ale produkty spożywcze, czy kosmetyki dzielą się na dwie kategorie: wyroby tradycyjne lub ludowe z naprawdę dobrą jakością i ładnie opakowane, wyglądająco nowocześnie,  ale pozostawiacie dużo do  życzenia w smaku wyroby spożywcze.

W KRLD – dominują pomniki poustawianie w każdy mieście osadzie, czy wręcz miejscu, gdzie któryś z przywódców przebywał. Głównym miejscem jest wzgórze MANSUDE, gdzie stoją dziś dwa gigantyczne pomniki przywódców. Nie wiedzieć czemu  mieliśmy mały problem z dostaniem, się na to wzgórze. Może nasza towarzyszka Li uznał nas za mało zmotywowanych do miejscowej ideologii, może był inny powód, generalnie zrobiliśmy strajk i pokonaliśmy naszych gospodarzy ich własna bronią ideologiczną. Oczywiście w tamtej kulturze nic nie osiągnie się krzykiem, zaś „KIBUN” czyli nastrój jest dla nich bardzo ważny. Nasze smutne miny, zdawkowe odpowiedzi i stanowcza chęć złożenia kwiatów pod pomnikami przywódców spowodowała zmianę podejścia naszych gospodarzy.

Wizyta na wzgórzu MANSUDE, była bardzo wzniosła, ultra czysto wysprzątane alejki parku, z głośników sączyła się delikatnie marszowa muzyka, puste kompletni wzgórze i zachodzące słońce potęgowało nastrój. Rzeczywiście stojąc u stup tych gigantów, nawet człowiek zachodu czuje się liliputem, nie mówiąc co mogą odczuwać mieszkańcy nie znający kontekstu innych krajów niż swój. KRLD słynie również z najwyższej kamiennej wieży na świecie o wysokości 170 metrów, położonej nad stołeczną rzeką tedongang, na szczęście wewnątrz wieży jest winda osobowa, która błyskawicznie zjawia się na tarasie widokowym. Panorama miasta zapiera dech w piersiach. Rzucają się w oczy trzy główne wysokościowce: niedokończony hotel Rjugiong, hotel Koryo w którym mieszkałem i położony na wyspie  Hotel Yanggakado. Od nazwy rzeki płynącej przez stolicę wzięła nazwa miejscowego piwa, które posiada 6-8 odmian smakowych.

              W stolicy są dwie linije metra ułatwiające zdecydowanie komunikacje w mieście. Jest to metro typu Moskiewskiego, głębokie służące jednocześnie za bunkier dla ludności w przypadku konfliktu zbrojnego. Wystrój metra jest mocno socjalistyczny, każda stacja ma motyw przewodni związany z partią lub życiem przywódców. Nie umiem powiedzieć, czy dużo stacji jest w remoncie, jadąc od stacji Rakwon do Konsol pociąg rzeczywiście przejechał przez jedną ciemną stacje bez zatrzymywania.   Podróżowanie metrem daje możliwość oglądania zwyczajnych mieszkańców stolicy, co ciekawe obecnie są oni dosyć otwarci, chętnie odpowiadają na zadane pytania, starsi bez problemu porozumiewają się języku rosyjskim, zaś młodsi o dziwo uczą się angielskiego. Oczywiście na ulicy widać „gospodarkę niedoborów” zdecydowanie mniejszą ilość samochodów, choć podobno są już prywatne, to takiego nie udało mi się spotkać. Większość aut należy do państwowych firm lub instytucji, cdn.....